Tusk rezygnuje, Kosiniak-Kamysz wzywa do prawyborów. Prof. Chwedoruk: I o to toczy się gra

Dodano:
Donald Tusk i Władysław Kosiniak-Kamysz Źródło: Newspix.pl / GRZEGORZ KRZYZEWSKI / FOTONEWS
Po wczorajszej decyzji Donalda Tuska, który poinformował, że nie wystartuje w wyborach prezydenckich, na nowo rozgorzała dyskusja, kto zostanie kandydatem opozycji ubiegającym się o wspomnianą funkcję. – Myślę, że z całym szacunkiem dla politycznego znaczenia byłego premiera, to rozstrzygnięcie nie ma już strategicznego charakteru – powiedział politolog prof. Rafał Chwedoruk w rozmowie z Wprost.pl. Ekspert z UW analizował także m.in. „polityczne potyczki” na linii PO-PSL.

Magdalena Frindt, Wprost.pl: Donald Tusk na zorganizowanej we wtorek 5 listopada konferencji prasowej poinformował, że nie wystartuje w wyborach prezydenckich. Czy tę decyzję można postrzegać jako wzmocnienie czy osłabienie opozycji w wyborach prezydenckich?

Prof. Rafał Chwedoruk: Myślę, że z całym szacunkiem dla politycznego znaczenia byłego premiera, to rozstrzygnięcie nie ma już strategicznego charakteru. Pozycja , mimo wielkich sukcesów na arenie międzynarodowej, dzisiaj nie jest już porównywalna z tą, którą miał od roku 2005 do momentu wyjazdu do Brukseli. Nie ulega dla mnie wątpliwości, że czy byłby to Donald Tusk czy będzie to , obie te kandydatury z całą pewnością zmobilizowałyby liberalny elektorat wokół tejże osoby w pierwszej turze, co jest dość istotne w kontekście ambicji innych ośrodków opozycyjnych. Natomiast w obu tych przypadkach faworytem starcia w drugiej turze byłby .

(...) Myślę, że to samo w sobie ani nie wzmacnia, ani nie osłabia liberalnej opozycji przed drugą turą, a będzie miało pewne znaczenie przede wszystkim w rywalizacji między i jej sojusznikami, a Lewicą. Gdyby szukać czegoś pozytywnego dla Platformy i jej mniejszych koalicjantów, to nie ulega dla mnie wątpliwości, że Małgorzatę Kidawę-Błońską łatwiej zaakceptuje wielu tych, którzy głosowali w ostatnich wyborach na Lewicę, przede wszystkim wyborcy, którzy dopiero teraz pojawili się przy urnach, są wyborcami mniej zaangażowanymi na co dzień, a dla których Donald Tusk mógłby być w większym stopniu symbolem elit politycznych.

Władysław Kosiniak-Kamysz twierdzi, że jest „naturalnym kandydatem PSL” w wyborach prezydenckich. Jednocześnie apeluje do polityków z opozycji i domaga się przeprowadzenia prawyborów. Dlaczego lider PSL nie chce wystartować w wyborach jako kandydat z partii, której jest przewodniczącym?

Najważniejsze, co w tej chwili dzieje się wśród opozycji, to rywalizacja o to, kto będzie głównym kandydatem w wyborach prezydenckich. Przede wszystkim chodzi tutaj o oś Platforma Obywatelska – . Platforma jako partia numer dwa w kraju, w oczywisty sposób musi wystawić swoją kandydaturę. Natomiast Ludowcy (…) chętnie uczyniliby lidera PSL owym głównym kandydatem, co w praktyce oznaczałoby, że Platforma nie mogłaby wystawić swojego kandydata na poziomie pierwszej tury. I o to toczy się gra, co najmniej od czasów, kiedy Donald Tusk wiele miesięcy temu z atencją wypowiedział się o liderze PSL-u, jego przyszłych rolach politycznych. Chociaż przecież sam z PSL-em, poza koalicyjnymi relacjami, nigdy nie był związany. (…)

Jakie byłyby konsekwencje, gdyby PO nie wystawiła swojego kandydata?

Konsekwencją niewystawienia przez PO własnego kandydata i poparcia lidera PSL już teraz byłyby zapewne bardzo głębokie przetasowania wśród opozycji. To oznacza mówiąc w skrócie – utratę podmiotowej roli przez Platformę, próbę tworzenia nowych koalicji i porozumień, a przy takim przetasowaniu, przy utracie dominujących ról przez główne partie opozycyjne, środowiska, które do tej pory były na drugim planie, mogłyby odgrywać dużo większą rolę. (…) Jeśli kandydatura Władysława Kosiniaka-Kamysza miałaby sens, to tylko w sytuacji, jeżeli nie będzie w ogóle kandydata Platformy w pierwszej turze, bo nie ulega wątpliwości, że w stanie na dzisiaj – Kidawa Błońska czy ktoś inny z ramienia PO, wygrałby bez problemu w pierwszej turze z liderem Polskiego Stronnictwa Ludowego.

Żeby Kosiniak-Kamysz został kandydatem dwóch z trzech głównych podmiotów opozycji, to najpierw obecne kierownictwo Platformy musiałoby utracić kontrolę nad swoją partią i to jest chyba to, co w tym momencie najciekawsze w polskiej polityce w wymiarze rywalizacji międzypartyjnej, konfliktów wewnątrzpartyjnych.

Lewica i Konfederacja zamierzają wystawić własnych kandydatów w wyborach prezydenckich. Czy zatem jeden kandydat opozycji rozumianej jako KO i PSL, może oznaczać drugą kadencję dla Andrzeja Dudy już po pierwszej turze?

Trudno nie oprzeć się refleksji dotyczącej pewnego paradoksu. Oto bowiem istniała w tym roku, o czym już wszyscy zdążyliśmy zapomnieć, Koalicja Europejska. KE grupująca rzeczywiście główne wtedy siły opozycji. Można dużo dyskutować, czy jej powstanie miało sens, czy nie. W każdym razie nie odniosła oczekiwanego sukcesu, a tym, który pierwszy dał sygnał do odwrotu był lider PSL wraz ze swoją partią. Byłoby to pewną ironią, paradoksem i mogłoby być trudne do zrozumienia, gdyby ci, którzy pierwsi zrezygnowali z KE, teraz mieli zostać jednoczącymi na nowo. (…) Myślę, że generalnie przy obecnym podziale sympatii wśród obywateli „jedno-turowe” wybory nie wydają się być możliwe. Nie żyjemy w czasach, gdy niegdyś Aleksander Kwaśniewski wygrywał wybory z gigantyczną przewagą, bo wtedy oponenci SLD byli w stanie totalnego kryzysu.

(...) Oczywiście podziały w opozycji sprzyjają Andrzejowi Dudzie, ale musiałoby dojść do zbieżności w czasie wielu różnych wydarzeń, oddziaływania kilku czynników na raz, co jest mało realne. Tak jak w poprzednich wyborach sejmowych, zawdzięczało większość mandatów nieobecności SLD z powodu nieprzekroczenia progu wyborczego oraz odebraniu głosów PO przez Nowoczesną. To rzadko spotykana kombinacja, której trudno było się spodziewać. Tak samo w tym wypadku, nawet jeśli będzie trzech kandydatów opozycyjnych, nie wydaje mi się by wariant „jednoturowy” był tym, który jest najbardziej prawdopodobny.

W pierwszych turach wyborów prezydenckich wyborcy w Polsce często głosują bardzo „tożsamościowo”, tzn. głosują często na kandydatów wywodzących się z ugrupowań mniejszych, to siłą rzeczy odbiera potencjalnych zwolenników największym. Nie działa jeszcze mechanizm bipolaryzacji. W tym sensie to czy będzie jeden, dwóch czy trzech kandydatów opozycji pewnie nie ma aż tak dużego znaczenia, w sytuacji tak głębokich podziałów i mechanizmu towarzyszącego zawsze pierwszej turze.

Źródło: WPROST.pl
Proszę czekać ...

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...